Istnieje opinia, że w selfpublishingu można wydrukować wszystko. Każda treść przejdzie, bo w końcu autor za to płaci. Dzisiaj definitywnie chcemy obalić ten mit. Treść ma kluczowe znaczenie. To na zawartości drukowanych publikacji wydawnictwo buduje swoją markę i nie jest w tej kwestii istotne oświadczenie autora, że jest właścicielem nakładu i ponosi za swoją książkę pełną odpowiedzialność.
Wydawnictwo umożliwia mu proces wydawniczy oraz dystrybucję, a zatem w naszej opinii jest odpowiedzialne za to, że treści te trafią do szerokiego grona czytelników.
Nie mówimy tutaj o kryminałach, powieściach sensacyjnych czy psychologicznych. W tych przypadkach bowiem czytelnik doskonale wie, co kupuje i nie trzeba go ostrzegać. O jakich więc treściach mowa?
Szczególną ostrożność przejawiamy w przypadku książek o szeroko pojętej duchowości. To często książki w postaci poradników lub pamiętników, których autorzy zetknęli się z tzw. zjawiskami nadprzyrodzonymi. Postanowiliśmy nie wydawać treści poradników o czarnej magii i z zakresu demonologii. Chcemy, aby rozwój duchowy naszych czytelników przebiegał dla nich w bezpiecznej atmosferze.
Nie wchodzimy we współpracę z autorami, gdy mamy wątpliwość czy przedstawiane przez nich treści są bezpieczne dla odbiorcy. Nie muszą to być od razu teksty nawołujące do nienawiści czy głoszące kontrowersyjne opinie w agresywnej formie. Chodzi też o przekaz podprogowy, subtelny, którego można nie wyczuwać w pierwszej chwili, ale powoli wlewa się w czytelnika jak podstępna trucizna.
Osoba przechodząca procesy duchowe jest bardzo często bezbronna jak dziecko i przestraszona tym, co ją spotyka. Szuka pomocy. Jeżeli trafi na osobę z narcystycznymi cechami osobowości, da się jej poprowadzić bez względu na konsekwencje. To często początek bardzo ciężkiego uwikłania psychologicznego, który nosi nazwę Syndromu Sztokholmskiego.
Dużo o nim słyszymy, a samo określenie jest tak popularne, że weszło do języka potocznego. Ale czy zdajemy sobie sprawę na czym to zjawisko polega?
Syndrom sztokholmski to stan psychiczny, który pojawia się u ofiar, wyrażający się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami, które je krzywdzą.
Termin ten uzyskał nazwę od napadu na Kreditbanke w Sztokholmie trwającym od 23 sierpnia do 28 sierpnia 1973 roku. Po złapaniu napastników i uwolnieniu przetrzymywanych, ofiary broniły przestępców pomimo sześciodniowego uwięzienia i… żegnały się z napastnikami! Co więcej w czasie przesłuchań zakładnicy odmawiali składania zeznań. Jedna z ofiar założyła fundację charytatywną, aby zbierać pieniądze na opłacenie adwokatów dla sprawców. Przetrzymywana zaręczyła się z jednym z porywaczy…
Wydaje się, że o zachowaniach przemocowych w duchowości wszystko już zostało napisane. Jednak wciąż trafiam na osoby, które w swoim mniemaniu są już oświecone, ale widzą wszędzie cienie i stosują przemoc wobec niewinnych osób dookoła.
Moja przygoda z duchowością zaczęła się właśnie w ten sposób. Trafiłam na osobę bardzo przekonywującą i wpływową. Byłam ciekawa jej wiedzy za wszelką cenę (Uwaga! Wiktymizacja ofiary). Wiedziałam, że nie jestem dostatecznie ostrożna, ale mimo to weszłam w to doświadczenie całą sobą. Tkwiłam w tej służbie kilka lat. Określenie służba nie jest tutaj przypadkowe. Nie była to bowiem relacja równorzędna, ani nawet relacja mistrz – uczeń. Wciąż musiałam siebie zmieniać ponieważ moja „nauczycielka” widziała we mnie same wady. Gdy tylko przekroczyłam próg, nawet jak byłam radosna i szczęśliwa, słyszałam: „ tak ci się tylko wydaje”, „ wiem, co widzę, pod spodem jesteś smutna”, „ jeszcze nie wszystkiego doświadczyłaś”, „ ja widzę, ty nie widzisz”, „ ja wiem, a ty będziesz jeszcze musiała się wiele nauczyć”, „to zdecydowanie moje ostatnie wcielenie, ale ty potrzebujesz jeszcze przynajmniej kilku, żeby dojść do takiej wiedzy jak ja” itp. Z początku nie widziałam, że te komunikaty wywołują we mnie destrukcję i jeszcze większe poczucie niskiej wartości. Nie wiem co dzisiaj robi moja była nauczycielka, ale za moich czasów bardzo często zmieniała wokół siebie ludzi, gdyż jak twierdziła „nie byli gotowi na jej prawdę”. Tymczasem teraz wiem, że to ludzie odchodzili od niej. Nie widziała swojej winy w tym, że ta historia wciąż się powtarza. Zrobiła z tego wręcz męczeńską misję: wszyscy byli źli, ona jedna widziała wyjście z tego całego bagna, ale nikt nie chciał słuchać. Nikt nie chciał robić dokładnie tego, co kazała im robić. Jakikolwiek przejaw własnej inicjatywy i własnego myślenia innych osób pojmowała w swoim umyśle jako zagrożenie i zdradę tego człowieka wobec siebie. Czekały takiego człowieka nieprzyjemne konsekwencje o których nie będę tutaj pisać.
To było 10 lat temu, ale wciąż zostały we mnie pewne jej stwierdzenia. Można nie stosować przemocy fizycznej, ale ranienie słowem jest o wiele gorsze. Wierzę głęboko, że ludzie się zmieniają. Ja również nie jestem tą samą osobą którą byłam dziesięć lat temu. Życzę wszystkim moim trudnym nauczycielom, wszystkiego co dobre. Nie patrzę już wstecz i nie rozpamiętuję krzywd, które mi wyrządzili. Powyższą sytuacją chciałam jedynie nakreślić trudny i często pomijany temat tzw. mrocznych nauczycieli. Osoby te są często głęboko poranione. Doświadczyły jednak nagle czegoś głębokiego i nienamacalnego, czegoś co odmieniło ich życie zabierając na chwilę ból. Przez ten jeden wyjątkowy moment, poczuły się wybrane i oświecone. Poczuły to tak mocno i głęboko, że postanowiły nauczać o tym innych, przy okazji stawiając siebie na piedestale. Nie wiedzą jednak, co dokładnie przeżyły ani jakie energię zasilają. Jest to dziedzina wiedzy poza akceptowalnym marginesem na ten moment w dziejach ludzkości, wcześniej tępiona śmiercią i przemocą. Nie ma tutaj żadnych fakultetów, stopni, kursów – a jeżeli są, to dlatego, że każdy może sobie stworzyć własny program rozwoju duchowego.A przecież procesy, które wychodzą z człowieka po medytacji czy procesie oczyszczania są często o wiele mocniejsze niż w przypadku tego, co słyszy się w gabinetach psychoterapeutów z dyplomem. Taka osoba, z otwartymi ranami duszy jest zdana na łaskę i niełaskę swojego mrocznego nauczyciela. Jest bezbronna. To wielka odpowiedzialność. Osobiście wychodziłam z tej relacji wiele lat, rozmawiając z ludźmi, czytając literaturę z zakresu duchowości i wykonując cierpliwie pracę z własnym cieniem. Pierwsze miesiące, jak nie lata, tkwiłam w poczuciu winy za to, że odeszłam od tej toksycznej osoby. Że nie stałam przy niej do końca, kiedy po kolei wszyscy inni odchodzili. Pierwsze lata zajęło mi dojście do wniosku, że zostałam oszukana i, że nie postąpiłam źle, bezdusznie czy zdradziecko. Po prostu miałam Syndrom Sztokholmski. Później musiałam opłakać fakt, że stałam się ofiarą narcystycznej osobowości. Dopiero później zajęłam się budowaniem poczucia własnej wartości. Dziś jestem radarem na przemocowe zdania. Są często mówione „w dobrej wierze” i przykryte troską. Narcyz jest bardzo inteligentny i przebiegły. Nigdy nie obrazi wprost, bo to byłoby ujawnieniem jego prawdziwych intencji. Zmyli kontekst na swoją korzyść, powie, że nie dosłyszałaś, albo nie rozumiesz i to Twoja wina, bo „masz takie filtry, a nie inne”, a on nic złego nie miał na myśli. Zawsze się wybieli. Nawet jeżeli nie wierzysz takiej osobie, nie ufasz jej i trzymasz na dystans – sam fakt nawet krótkiej rozmowy kosztuje Cię wiele energii, a pojedyncze, „niewinne” słowa pozostają w Tobie niczym drzazgi, które dopiero po czasie jątrzą się pod skórą.
Głęboko wierzę w duchowość, dobro które tkwi w człowieku bez względu na okoliczności. chciałabym jednak, aby ludzie bardziej weryfikowali nie tylko nauczycieli, ale i swoje odczucia. Czasami intuicja krzyczy na „nie” i warto jej posłuchać.Ezo Oneir – dyrektor grupy wydawniczej Ezooneir